Historia |
Dirt
Rok 1992 bez wątpienia należał do Seattle. Ogromne sukcesy
Nirvany i Pearl Jam sprawiły, że to jeszcze do niedawna mało znaczące
amerykańskie miasto stało się nagle światową stolicą muzyki rockowej.
Krytycy i fani czekali na nowe objawienia. Na pierwszy ogień poszła Alice In
Chains. Mimo, że muzyka grupy nie do końca przypomina dokonania innych zespołów
z Seattle. Mimo, że sami muzycy podkreślają, jak wiele w ich kompozycjach
odniesień do tradycyjnego metalu. Alice została jednak zaakceptowana przez
zwolenników nowego alternatywnego grania. Z dnia na dzień formacja odnosząca
do tej pory sukcesy jedynie na rynku metalowym stała się wielką światową
gwiazdą grunge'u...
Materiał na Dirt powstawał bardzo powoli. Pierwsze piosenki Jerry Cantrell napisał jeszcze w 1990 roku. Sporo nowych pomysłów pojawiło się też podczas trasy koncertowej Clash Of The Titans. W efekcie gdy
na początku 1992 roku Alice wchodziła do studia, gotowa była już ponad połowa nowego albumu. Nad "Dirt” pracowało nam się o wiele lepiej, niż nad "Facelift" - opowiada gitarzysta. Tym razem nie zastanawialiśmy się zbytnio, jak powinny zabrzmieć nasze nowe piosenki. Weszliśmy do studia tylko z ogólnymi pomysłami. Staraliśmy się zachować klimat taśm demo. Daliśmy sobie dużo więcej swobody. Po prostu rzucaliśmy pomysły i realizowaliśmy je. Gdy skończyliśmy, efekt naszej pracy po prostu mnie powalił. Poczułem się dumny, że gram w zespole razem z Laynem, Mike'em i Seanem...
Entuzjazm Jerry'ego był w pełni uzasadniony. Dirt to rzeczywiście znakomita płyta. Nie pozbawiona walorów komercyjnych, o czym przekonał chociażby sukces singla z piosenką Would?. A jednocześnie pełna mroku, przytłaczająca jakąś niepokojącą atmosferą. To faktycznie bardzo ponury album - przyznaje Cantrell w wywiadzie dla miesięcznika "Rip". Ale to przecież tylko piosenki. Ukazują nas w pewnej chwili naszego życia. Akurat tego dnia i o tej godzinie czułem się właśnie tak. Przydarzyło mi się wiele naprawdę gównianych rzeczy. O tym właśnie są te utwory. Ale nie chciałbym, żeby ktoś pomyślał sobie, że w związku z tym jestem przygnębiony przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie chcemy dołować ludzi. Wszyscy w zespole jesteśmy bardzo sarkastyczni. Nawet w stosunku do nas samych. Każdy powinien umieć śmiać się z samego siebie. Ten nasz sarkazm można wyczuć w niektórych piosenkach z "Dirt". Na przykład w "Them Bones". Choć tak naprawdę ten utwór opowiada o poważnych sprawach. W końcu każdy z nas kiedyś umrze. Ja zawsze miałem na tym punkcie jakąś fobię. Wiele osób z mojej rodziny umarło w młodym wieku. Wydaje mi się jednak, że zamiast się bać śmierci, trzeba żyć tak mocno, jak to tylko możliwe...
Było coś jeszcze, co wpłynęło na klimat piosenek z Dirt.
Nałóg Staleya. W ciągu ostatnich dwóch lat uzależnienie wokalisty od
heroiny przybrało wyjątkowo niepokojące rozmiary. Layne usiłował z tym
walczyć. Bezskutecznie. Jego wizyty w klinikach odwykowych kończyły się
niepowodzeniem. W końcu Staley zafundował sobie odwyk na własną rękę.
Zamknął się w swoim mieszkaniu i w samotności walczył z heroinowym głodem.
Gdy zacząłem brać, przestałem być twórczy - opowiadał potem. Działałem
jak robot. Na dodatek wszystkie moje lęki i problemy tylko się nasiliły. Tak
zaczął się mój upadek. Dwa lata w piekle. Zaczęły się problemy. Pojawiły
się nieporozumienia pomiędzy mną i chłopakami z zespołu. Kiedy bierzesz,
zamykasz się na wiele rzeczy. Nie dbasz praktycznie o nic. Jesteś tylko ty i
heroina. Szczęśliwie nie zatraciłem jednak swojej osobowości. Znam ludzi, którzy
dla następnej działki gotowi są ukraść lub przespać się z byle kim. Ja
nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego. Pewnie dlatego udało mi się wyjść z nałogu...
Layne był chwilowo czysty. Wspomnienia jednak pozostały. To, co przeżył w ciągu kilku ostatnich lat, zawarł w tekstach na Dirt. To bardzo osobista płyta - tłumaczył Jerry Cantrell w wywiadzie dla "Guitar Worlda". Zwłaszcza utwory z jej drugiej strony. "Junkhead", "God Smack", "Sickman"... Aż do "Angry Chair" to właściwie jedna historia. Wiem, że wymowa "Junkhead" może irytować. Wielu ludziom wydaje się, że zachęcamy w nim do brania narkotyków. Ale przecież prawdą jest, że sporo osób pociąga właśnie taki styl życia. Chcę chodzić na imprezy i uwalać się, czym popadnie. To taka młodzieńcza, naiwna wizja. Narkotyki są fajne, seks jest fajny, rock'n'roll jest fajny. Dopiero potem zaczynaj sobie zdawać sprawę z tego, w co tak naprawdę się wpakowali. O tym właśnie są "Angry Chair” i "Hate To Feel". Więc w sumie jako całość te piosenki mają jednak pozytywna wymowę...
Ogromny sukces Dirt pociągnął za sobą oczywiste
konsekwencje. Grupa wyruszyła na promocyjną trasę koncertową. Szybko okazało
się, że popularność Alice In Chains jest większa, niż spodziewali się
tego organizatorzy występów. Fani nie mieścili się w wynajętych salach
koncertowych. Bilety na imprezy rozchodziły się błyskawicznie. Ten sukces
trzeba było wykorzystać. Po zakończeniu pierwszej trasy zespół od razu
wyruszył na następną. A potem na jeszcze jedną. I tak w sumie przez następne
półtora roku...
Muzycy Alice In Chains nie najlepiej znoszą tego typu obciążenia. To dało się zauważyć już przy promocji Facelift. Tym razem było jeszcze trudniej. Pierwszą ofiarą szaleńczego trybu życia w trasie padł Mike Starr. Pożegnał się z zespołem. To po prostu różnica priorytetów- wyjaśnia to Cantrell. My chcieliśmy grać dalej. Mike myślał już tylko o powrocie do domu i odpoczynku. Nowym basistą został znany z zespołu Ozzy'ego Osbourne'a Mike Inez. Muzycy Alice zaprzyjaźnili się z nim jeszcze w czasie występów z Ozzym w 1992 roku. Kryzys został zażegnany. Ale nie na długo...